Chorwacja… hmmm… Ekspertem w tej kwestii nie jestem,
ponieważ do tej pory kierunkiem większości moich wakacyjnych wyjazdów było
polskie morze jak długie i szerokie. Aczkolwiek w tym roku udało nam się w
końcu przekroczyć granicę i naszym celem był właśnie ten kraj pachnący ponoć
lawendą (czego nam uświadczyć nie było dane). Zatem zapakowaliśmy się w
samochód, a raczej upchnęliśmy się w niego, włączyliśmy nawigację i
wyruszyliśmy. Najbardziej pesymistyczna wersja sprawdzona przez ViaMichelin
zapowiadała, że spędzimy w nim najbliższe 19h, jednak aż prawie 21h to chyba
nikt się nie spodziewał. Jak to z naszym szczęściem bywa trafiliśmy na
największą wichurę jaką najstarsi Chorwaci widzieli. Oczywiście żartuję, ale
wiało naprawdę porządnie i korki na autostradzie, deszcz od przekroczenia
słowackiej granicy oraz temperatura nie przekraczająca 14 stopni nie wpływała
na pozytywną atmosferę (zwłaszcza, że w odległości 200km od celu nic nie uległo
zmianie). Po dotarciu na miejsce okazało
się, że nie jest aż tak źle jak przewidywaliśmy i kilka najbliższych dni
zapowiada się całkiem przyjemnie.
Wybraliśmy niewielką miejscowość Lokva Rogoznica w pobliżu Omiś głównie ze względu na cenę noclegów, która w porównaniu z
pobliskimi kurortami (Omiś, Split, Makarska) była znacznie niższa. I trafiliśmy
w dziesiątkę. Oprócz wysokiego standardu apartamentu miłym zaskoczeniem byli
sami właściciele, którzy po długiej i meczącej podróży przywitali nas
promiennym uśmiechem, kieliszkiem rakii (bądź cherry w słabszej wersji ),
owocami i…. pomidorami z własnego ogrodu! Tak, przynieśli nam pysznych,
czerwonych, pachnących pomidorów. Jak się potem okazało, to był dopiero
początek , bo w trakcie całego pobytu wypiliśmy im dwie butelki wina, a i tak
przy wyjeździe dostaliśmy od nich w prezencie wino i domową rakię.
Pomidory były stąd: :)