Cześć!
Wróciła szara rzeczywistość? Szkoła, nauka, praca? A nie
łatwiej się żyje planując kolejne wyjazdy? Owszem! Wrzesień dla studentów to
nieodłączna myśl: o rany, zaraz trzeba wracać na uczelnie… Dlatego u nas, w
połowie września zapadła decyzja: jedziemy w Bieszczady. Jedno z moich
marzeń to zobaczyć Bieszczady jesienią.
Tylko kiedy pojechać żeby były widoki jak z Bieszczadzkich portali?
Zasięgnęliśmy języka u bardziej doświadczonych, zarezerwowaliśmy domek,
kupiliśmy buty i oto zeszły weekend spędziliśmy w Bieszczadach.
Wszystko zapowiadało się pięknie aż tu kilka dni przed
wyjazdem sprawdzamy pogodę i… załamanie nerwowe. Deszcz?! Przez całe trzy dni?!
Nie może być! Ale skoro wszystko już zaplanowane to jedziemy, no bo jak? Tak się
teraz wycofać?
Chcieliśmy na miejscu spędzić jak najwięcej czasu dlatego
pojechaliśmy w czwartek wieczorem, żeby w piątek już móc iść w góry. W piątek
rano niby trochę padało, ale mając świadomość, ze lepiej może nie być
postanawiamy zdobyć Tarnicę. W związku z tym, że żaden mój wcześniejszy wyjazd
nie pozwolił na zaliczenie jednego z ponoć obowiązkowych punktów Bieszczad,
teraz musieliśmy właśnie od niego zacząć.
Na Tarnicę można wejść z dwóch stron. Od Ustrzyk Górnych
przez Szeroki Wierch na Tarnicę i zejście do Wołosatego (trasa znacznie dłuższa,
nie wiem jak z trudnością) oraz
bezpośrednio z Wołosatego na Tarnicę i tą samą trasą z powrotem do Wołosatego
(wybraliśmy właśnie tę, ponieważ to był pierwszy dzień naszej wędrówki, a
chcieliśmy pójść jeszcze w kilka miejsc).
Dojechaliśmy do Wołosatego samochodem, kupiliśmy bilet wstępu
(3,5zł ulgowy 7zł normalny) i wyruszyliśmy w drogę. Kierunkowskaz na Tarnicę
przewidywał czas wejścia 2h10min. Pomyślałam, nie jest źle, damy radę :D Po
kilku minutach wędrówki deszcz przestał padać i zrobiło się bardzo przyjemnie,
trochę zimno, ale w porównaniu z prognozami pogody było i tak fantastycznie.
Cała trasa jest możliwa do pokonania nawet z astmą, na co
mieliśmy namacany dowód J.
Co prawda czas przejścia zajął nam troszkę więcej niż 2h10min, ale daliśmy radę,
a tylko to się liczy (kto by się czasem przejmował?). Większość trasy prowadzi przez las gdzie
bardziej strome odcinki pokonuje się schodami. Następnie wychodzimy na
trawiaste tereny i w trudności trasy nic się w sumie nie zmienia (schodki tylko
lepsze :P).
Po dojściu do Przełęczy zostaje 15min do szczytu i tam jest nieco
trudniej wejść z powodu nieregularnych stopni
wykonanych ze skał. Na szczycie znajduje się metalowy krzyż (bieszczadzki
Giewont? :D), ale powiem szczerze, że widoki nie różnią się zbytnio od tych z
Przełęczy, dlatego jak ktoś nie ma siły iść dalej to chyba nie ma co się
katować ;)
Jedna ciekawostka: idąc przez las obserwujemy jak zmieniają
się piętra roślinne (co jest z resztą opisane na kolejnych „potykaczach”)
najciekawsze z nich jest ostatnie tzw. buczyna krzywulcowa (o ile dobrze
pamiętam). Wygląda ona tak:
Sceneria trochę jak z Hobbita, lecz przyczyna jej powstania
jest bardzo prosta. Kora młodego buka bardzo smakuje zwierzętom, dlatego
podgryzają młode drzewka i stąd te nienaturalne kształty.
Ufff… Koniec. Wyszło tego sporo, ale mam nadzieje że się
bardzo nie zmęczyliście, bo o Bieszczadach będzie tu jeszcze raz J
PS. Gdy wsiedliśmy do samochodu znowu zaczęło lać i nie
przestało aż do niedzieli. Chyba mieliśmy dużo szczęścia :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz